poniedziałek, 24 grudnia 2012

ostatnie dni w Kanadzie

Ostatnie dni w Kanadzie w moim domku były okropne. Wszystko powoli znikało... codziennie ktoś przyjeżdżał i zabierał nasze rzeczy. Rodzice ciągle biegali i sprzątali. W środę przyjechała ciocia Bogna i zabrała wszystkie moje zabawki, książeczki i łóżeczko. Nawet nie mogłam się pobawić ten ostatni raz. W ten sam dzień rodzice zapakowali resztę rzeczy i pojechaliśmy do domku cioci i wujka. Gdy dotarliśmy na miejsce zobaczyłam, że w oknie świeci się dużo kolorowych światełek. Była to choinka. Choinka sięgała aż do sufitu, a świeciły się na niej lampki i wisiały różne bańki i aniołki. Mogłam nawet dotykać światełek, bo to były takie nieparzące. Pod choinką czekał na mnie prezent. Była to skarpeta, w której znalazłam zabawki i czapkę świętego Mikołaja :) Na początku jej nie chciałam ubierać, ale później mi się spodobała.


U cioci i wujka było bardzo fajnie. Mieliśmy nawet pożegnalny obiad świąteczny, na który przyjechali ciocia Gabrysia i wujek Józek. Dostałam od nich poduszkę do samolotu z Dorą ;)
Czas z ciocią i wujkiem szybko się skończył i trzeba było się pakować. Mamusia ciągle przepakowywała walizki, a tatuś je ważył. Mamusia była okropnie zdenerwowana. Na szczęście ciocia się ze mną bawiła :) W piątek wieczorem trzeba było zapakować wszystkie rzeczy do samochodu i jechać na lotnisko. Mamusia bała się lecieć samolotem i musiała pić jakieś niedobre herbatki. Na lotnisku było dużo ludzi. Poszliśmy oddać bagaże i na prześwietlenie. Nawet mój kotek musiał być prześwietlony. Pani powiedziała, że zrobi mu tylko zdjęcie i zaraz mi go odda. Pożegnałam się z ciocią i wujkiem, i do samego końca posyłałam im całuski.
Po długim oczekiwaniu mogliśmy wsiadać do samolotu. Ja siedziałam z mamusią przy oknie, a obok nas tatuś. Jak startowaliśmy, to mamusia trzymała mocno tatusia za rękę, a ja patrzyłam przez okno i się cieszyłam, bo to było trochę tak, jakby lecieć na karuzeli.

środa, 12 grudnia 2012

a ja czekam...

Z każdym kolejnym dniem w naszym domku robi się coraz bardziej pusto. W sobotę ciocia z wujkiem zabrali dużo swoich rzeczy i teraz mam więcej miejsca do biegania i zabawy. Co kilka dni ktoś nas odwiedza  i ogląda co jeszcze nam zostało. Na szczęście mamusia powiedziała, że zabawki zabiorą dopiero w ostatni dzień naszego pobytu w tym domku. Jak już wszystko zostanie zabrane to przeniesiemy się na chwilę do domku cioci i wujka.
Na zakupy już prawie nie chodzimy, bo trzeba pozjadać zapasy z lodówki i wykorzystać wszystkie produkty. Mam nadzieję, że wiewiórce też coś zostawimy na pożegnanie.
Zostało tylko dziesięć dni do naszego wylotu samolotem. Tatuś jeszcze chodzi do pracy, ale już od poniedziałku będzie miał wolne. Mamusia mówi, że znowu wszystko się pozmienia. Babcia z dziadziem się cieszą, że nas zobaczą, a ciocia z wujkiem smucą, że wyjeżdżamy. Mamusia i tatuś przygotowują rzeczy i załatwiają różne ważne sprawy. Ja się trochę boję, a trochę cieszę, bo nie wiem jak to będzie... bawię się jeszcze zabawkami, które dostanie ode mnie inne dziecko...
i czekam...


czwartek, 6 grudnia 2012

Mikołaj

Chciałam Wam powiedzieć, że był dzisiaj u mnie Mikołaj. Jak się rano obudziłam, to pomyślałam sobie, że o mnie zapomniał, ale jednak nie...
Rano nie było śladu po śniegu i bardzo się tym zmartwiłam. Na szczęście mamusia mnie pocieszała, że Mikołaj to lata w tych saniach, a nie jeździ. Rano się ubrałam, pobawiłam i poszłam z rodzicami na zakupy. Kiedy wróciliśmy do domku, to czekał na mnie prezent. Mikołaj przyniósł go, kiedy nas nie było w domku. Jest to śliczny mikołajkowy piesek :) Będę go mogła zapakować do walizki i zabrać do Polski. Nie zostawiłam Mikołajowi ciasteczek, ale sam poczęstował się zupą jarzynową, bo mamusia zauważyła, że trochę ubyło, a w kuchni pojawił się brudny talerz. Mikołaj nie może jeść tyle ciastek, bo i tak ma duży brzuch, a zupka na pewno dobrze mu zrobiła i trochę rozgrzała.
Bardzo się cieszę, że Mikołaj o mnie nie zapomniał i bardzo mu dziękuję za prezent :)


środa, 5 grudnia 2012

pada śnieg

Dzisiaj od rana padał śnieg. Było go naprawdę dużo. Bardzo się ucieszyłam, bo przecież jutro do wszystkich grzecznych dzieci przychodzi Mikołaj, to będzie miał po czym jeździć saniami. Mamusia mi powiedziała, że ten Mikołaj będzie w Polsce i nie wiadomo, czy mnie tutaj znajdzie... ale ja wiem, że znajdzie :) Wiem też, że nie dostanę żadnego dużego prezentu, ponieważ nie dało by się go zabrać, ale jakiś malutki... no bo przecież byłam grzeczna ;)

Postanowiłam pomóc trochę Mikołajowi i przebrałam się dzisiaj za elfa. Jak Mikołaj będzie miał kłopoty z dowiezieniem prezentów, to ja chętnie mu pomogę. Mogę nawet jechać na Rudolfie ;) Mamusia nauczyła mnie kilku piosenek o zimie, to sobie pośpiewamy.


środa, 28 listopada 2012

pakowanie

W sobotę odwiedzili nas ciocia i wujek i przywieźli duże pudła na rzeczy, moją huśtawkę i zabawki, które były u nich w domku. Trochę się ze mną pobawili, wypili herbatkę i niestety musieli wracać. Tatuś również poprzynosił jakieś wielkie pudła z pracy.
Wczoraj zaczęło się u nas pakowanie. Mamusia powiedziała, że nie można wszystkiego zabrać do walizek, bo się nie zmieści. Trzeba zapakować do pudeł i wysłać statkiem do Polski. W moim pokoju zrobiło się strasznie pusto, bo zabawki, które dostałam i trochę ciuchów mamusia już spakowała. Dzisiaj się bardzo przestraszyłam jak zobaczyłam, że tatuś pakuje mojego Edzia i Zygmusia. Mamusia powiedziała, że oni też muszą popłynąć. Nie chciałam ich oddać... Okropnie to wyglądało, a Edzio był bardzo smutny, że musi płynąć sam, beze mnie. Weszłam nawet na chwilkę z nim do tego wielkiego pudła, żeby mu pokazać, że tam wcale nie jest tak strasznie, ale nie wiem czy go przekonałam.


Ja też jestem smutna, bo będę musiała spędzić bez niego dużo czasu, zanim znów się zobaczymy. Na szczęście mamusia zostawiła mi różne zabawki, bo powiedziała, że i tak nie możemy wszystkiego zabrać i te zabawki zostawimy dla takiego chłopczyka, któremu przekaże je ciocia Bogna. Ciekawe po co temu chłopczykowi moje lalki...
Od kilku dni boli mnie nóżka i nie mogę na nią stawać. Nie wolno mi skakać i biegać :( W piątek jedziemy do pani doktor, żeby mi ją zbadała. Mam nadzieję, że mamusia nie zapomni i tym razem o jakiejś niespodziance, bo ja na pewno będę dzielna, jak zawsze :)
Niedawno spadł u nas pierwszy śnieg. Jak kładłam się spać, to zaczynało sypać, a jak rano się obudziłam, to było wszędzie biało. Niestety ten śnieg szybko stopniał i nawet nie zdążyłam ulepić bałwana, nie mówiąc już o jeździe na sankach...

wtorek, 20 listopada 2012

wracamy do Polski

W ostatnich dniach okazało się, że wracamy do Polski. Tatuś nie dostał czegoś tam ze swojej pracy i musimy wyjechać. Ja jeszcze nie wiem co o tym mam myśleć.
Mam zamiar wszystko zabrać, moje zabawki, ubrania, no i oczywiście ciocię i wujka. Jeśli wszystko uda nam się zapakować, to będę zadowolona. Mamusia mówi, że Edzio nie może polecieć z nami samolotem... a ja myślałam, że dzieci mogą zabrać ze sobą ulubioną zabawkę. Tatuś wymyślił, że Edzio i Zygmuś popłyną statkiem... zapakowani do pudeł!!! Dobrze, że Edzio nie słyszał o tym dziwnym pomyśle.
Rodzice martwią się, gdzie teraz będziemy mieszkać. Babcia z dziadziem przetrzymają nas przez jakiś czas w Iwoniczu, ale w końcu trzeba się będzie wyprowadzić - tak mówi tatuś. Ja tam mogłabym zostać z babcią i dziadziem. Babcia kupowałaby mi różne książeczki, dziadzio słodycze, a wujek Krzysiek by się ze mną bawił. Jak przyjeżdżałaby ciocia Karolina, to zabierałaby mnie na fajne wycieczki do sklepów z zabawkami :) Ciocia Gosia i wujek Piotruś kupiliby sobie dom gdzieś niedaleko nas i wszyscy byliby razem, szczęśliwi :) Mam nadzieję, że tak będzie, bo inaczej to nie jadę ;)
Dzisiaj byłam znów u pani doktor, a jak wizyta się skończyła, to mamusia wyciągnęła (nie wiadomo skąd) nowego misia do kolekcji i mi podarowała, za dzielność. Kto zgadnie, który to miś???


poniedziałek, 12 listopada 2012

szara codzienność

U mnie nic ciekawego się nie dzieje. Robi się coraz zimniej, a mamusia mówi, że niedługo spadnie śnieg. Lubię śnieg... można wtedy jeździć na sankach i lepić bałwana :) Czekając na zimę, siedzę sobie w cieplutkim domku i bawię się, maluję, a czasem nawet oglądam bajki. Rodzice pozwalają mi tylko trochę oglądać telewizję. Najbardziej lubię oglądać Krecika, Misia Uszatka, Bolka i Lolka oraz Świnkę Peppę :)


Jak nie wieje mocny wiatr, to wychodzę z rodzicami na spacer. Czasami odwiedzają nas ciocia i wujek, i wtedy jest fajnie.
Tatuś mówi, że już w tym tygodniu okaże się, czy wracamy do Polski. Ja bym trochę chciała wrócić, ale jak mogłabym zabrać ze sobą wszystkie moje rzeczy. Mamusia mówi, że to niemożliwe, bo się nie zmieszczą w walizce. Babcia mnie pociesza, że w Polsce czekają na mnie moje dawne zabawki, oraz książeczki, które mi kupiła. Największy problem to chyba będę miała z Edziem i Zygmusiem, bo ich to na pewno nie zostawię. No ale tatuś mówi, żebym się jeszcze tym nie martwiła, a jak już będzie wiadomo że wracamy, to na pewno coś wymyśli.

czwartek, 1 listopada 2012

Halloween

Wczoraj był u nas Halloween. Cały dzień chodziłam przebrana i było bardzo wesoło.
Rano mamusia wyciągnęła mi mój strój biedronki i mogłam się przebrać. Po śniadanku zabrałyśmy się za dynię. W Halloween wycina się dynię w śmieszne wzorki i robi z niej ciasto lub inne smaczne rzeczy. Pomagałam mamusi malować na dyni wzorki :)


Później mamusia sama wycinała dynię, bo ja jestem jeszcze za mała na trzymanie noża. Wyciągnęła pestki i dała je na kaloryfer do suszenia. Tatuś łyżką wyskrobał dynię, a mamusia zrobiła pyszne ciasto. Do dyni włożyliśmy świeczkę i można było ją już postawić przed domkiem :)


Po południu rozmawiałam z babcią, dziadziem, ciocią Karoliną i wujkiem Krzyśkiem, i wszystkim się mój strój bardzo spodobał. Czekałyśmy z mamusią na dzieci, ale niestety padał deszcz i nikt do nas nie przyszedł. Ja także nigdzie nie wyszłam z tego powodu :( Jednak wszystko skończyło się dobrze, bo słodycze, które mamusia kupiła dla dzieci, przypadły dla mnie!!!



wtorek, 30 października 2012

huragan

Wczoraj do Ameryki przyszedł huragan. Huragan robi duży wiatr i deszcz. U nas był bardzo mocny wiatr. Mamusia mówi, że w Stanach, czyli tam gdzie mieszka Wiktorek, to było bardzo źle. Wszystko zaczęło się wieczorem. Wujek zadzwonił do mamusi i powiedział, że trzeba pochować wszystko z tarasu. Mamusia wszystko pochowała, a krzesła przywiązała, żeby ich nie porwało. Wieczorem byłyśmy same, bo tatuś był w pracy. Ciągle mrugało światło, a mamusia nawet się trochę bała. Ja pocieszałam mamusię, że to tak jakby w Iwoniczu, bo tam też często wieje wiatr. Szybko zasnęłam, bo ten wiatr to mnie uśpił :) Rano okazało się, że to najgorsze nas ominęło i nadal mamy światło i wodę. Trochę byłam rozczarowana, bo fajnie byłoby przez jeden dzień bez światła ;) Mamusia jak zobaczyła moją poranną fryzurę, to stwierdziła, że największy huragan to chyba przeszedł przez moje łóżeczko :)


czwartek, 25 października 2012

dary jesieni

Dary jesieni to wszystko to, co w czasie jesieni możemy znaleźć :)
Byłam dzisiaj z mamusią szukać właśnie takich darów. Szukałyśmy kasztanów, żołędzi, grzybków, a nawet orzeszków. Niestety znalazłyśmy tylko liście. Byłyśmy w parku, a tam rośnie dużo drzewek. Lecą z nich kolorowe liście, z których można zrobić różyczki i zwierzątka.


Na początku nie wiedziałam co się z tymi liśćmi robi. Mamusia pokazała mi, że można po nich biegać i wtedy szeleszczą, i rozpryskują się na wszystkie strony. Można zrobić taką górę z liści i się na nie rzucać ;) Wtedy jest fajna zabawa. Zakopałam nawet w liściach mojego skunksa Henia ;) Jednak nie za bardzo mu się to spodobało.


Dzisiaj w parku było super. Mam nadzieję, że jeszcze będą takie fajne dni tej jesieni... no i, że następnym razem uda nam się znaleźć więcej darów :)




środa, 24 października 2012

jesienne dni

Ostatnio nie mam czasu pisać, bo jestem bardzo zajęta. Mamusia mówi, że trzeba się cieszyć ładną pogodą i spędzać dużo czasu na świeżym powietrzu. Chodzimy więc na spacerki, do parku i na place zabaw. Dzisiaj pada deszcz, więc siedzimy w domku i się bawimy.
Domy naokoło są bardzo różnie przystrojone. Przed domkami siedzą kościotrupy, a na drzewach wiszą  duchy. Są też dynie i różne czarownice. To wszystko dlatego, że zbliża się Halloween. Mamusia kupiła  dużo cukierków, bo mogą przyjść do nas poprzebierane dzieci. Mam nadzieję, że mamusia też ze mną pójdzie do różnych domków po cukierki ;)


Niedawno znowu byłam u pani doktor. Musiałam mieć następne szczepienie. Nie chciałam się dać zbadać bo wiedziałam, że jak pani stwierdzi że jestem zdrowa, to na pewno mnie zaszczepi. Niestety jej się udało i musiałam jakoś wytrzymać. Za to szczepienie tatuś kupił mi następnego zwierzaka z dużymi oczami. Jest to różowy pudel, żona dla mojego dalmatyńczyka ;)
Nie wiem czy już pisałam, ale mój duży piesek nareszcie dostał imię. Wymyślił je Maciek, mój kuzyn. Piesek nazywa się Zygmuś :)
Natomiast imię dla mojego łosia z Niagary, wymyślił wujek Piotruś. Łoś dostał na imię Hubert :)


niedziela, 21 października 2012

Wyniki konkursu halloweenowego

Z wybraniem wygranych miałam duży problem. Wszystkie odpowiedzi bardzo mi się podobały. Najbardziej oryginalny był chyba dziadzio Marek. Myślę, że to jemu należy się pierwsza nagroda. Nikt by nie wymyślił czegoś tak wyjątkowego. Druga nagroda poleci do Marty mamy Nikusia. Jej propozycja stroju wiąże się bardzo z Halloween. Byliśmy nawet w sklepie ze strojami i był tam strój dyni :) ale rodzice nie chcieli mi kupić.
Mam w domku super strój biedronki, który dostałam od cioci i wujka i wiadomo, że się w niego przebiorę. Babcia Ela więc napisała prawdę, ale wiedziała to od początku ;) Jak rodzice mi zrobią zdjęcie w biedronkowym stroju, to na pewno jej wyślę.
Wujek Krzyś wymyślił ciastko... no ale ja przecież jestem dziewczynką, a w stroju ciastka to bym chyba była trochę gruba.
Ciocia Ania i wujek Tomek też mieli fajny pomysł. Ja za bardzo nie pamiętam Halloween z tamtego roku, a mamusia mi nie chciała wyjaśnić o co chodzi z tym Meksykiem. Nie zrozumiałam trochę ich odpowiedzi, ale i tak bardzo mi się spodobała. Mamusia powiedziała mi tylko, że to raczej Maciuś powinien się przebrać za Cesarza Meksyku ;)
W związku z tym, że było tak mało uczestników, postanowiłam nagrodzić wszystkich. Do tych, którzy nie wygrali nagród głównych, polecą moje rysunki :) Adresy potrzebne do wysłania nagród proszę przesłać na adres mailowy a_g_a_7@interia.pl

Gratulujemy wygranym!!!


sobota, 13 października 2012

Konkurs Halloweenowy!!!

UWAGA UWAGA!!!!!

Ogłaszam drugi konkurs na moim blogu. Będzie to konkurs halloweenowy :)
Do rozdania mam dwie nagrody - magnesy i naklejki halloweenowe, do których dołączę oczywiście moje rysunki.

Aby wziąć udział w konkursie należy odpowiedzieć na pytanie, a odpowiedź wpisać w komentarzach, lub wysłać na maila a_g_a_7@interia.pl

Pytanie konkursowe:
W jaki strój powinnam się przebrać na Halloween i dlaczego?

Najciekawsze odpowiedzi zostaną nagrodzone :) Konkurs trwa do 21 października.

Powodzenia ;)


piątek, 12 października 2012

Święto Dziękczynienia

W poniedziałek w Kanadzie obchodzone było Święto Dziękczynienia. Tatuś wytłumaczył mi, że jest to święto związane z Indianami. Dawno temu Indianie pomogli pewnym głodnym ludziom podrzucając im indyki. Na pamiątkę tego wydarzenia istnieje tutaj właśnie to święto. Je się wtedy pieczonego indyka, wszyscy mają wolne i świętują.
U cioci i wujka byliśmy aż dwa dni. Przyjechali po nas w niedzielę i po wizycie w kościółku pojechaliśmy na zakupy. Rodzice musieli kupić mi jakieś nowe ciuchy, bo już trochę urosłam i niektóre zrobiły się za małe. Kupili mi również nowe buty, takie na zimę, no i pantofelki. Pani w sklepie zmierzyła mi nóżkę i okazało się, że znów urosła o jeden numer.
Tak się zmęczyłam tymi zakupami, że zasnęłam w samochodzie. Bardzo dobrze mi się spało. Jak otworzyłam oczy, to byłam w samochodzie tylko z mamusią, a wszyscy czekali na nas już w domku. Kiedy się rozebrałyśmy, to ciocia z wujkiem dali mi prezent - cały worek ciuchów. Najbardziej to chyba cieszyła się mamusia, chociaż przecież to były ciuchy dla mnie :) Zrobiłyśmy wtedy wielki pokaz mody i przymierzałam, czy są na mnie dobre.


Jakoś tak pod wieczór zorientowałam się, że gdzieś zniknął mój kotek. Mamusia powiedziała, że poszedł się wykąpać. Bardzo długo ta kąpiel trwała. Ciekawe dlaczego nie mógł się wykąpać ze mną, w wannie. I wreszcie, jak tak sobie chodziłam po kuchni, to go zobaczyłam. Kręcił się na karuzeli w suszarce do ubrań!!! To dlatego go nie było aż tak długo. Ja za nim tęskniłam, a on się bawił w najlepsze! Jak do mnie wrócił, to pięknie pachniał i był taki puchaty jak nigdy :) Wybaczyłam mu karuzelę pod warunkiem, że następnym razem zabierze mnie ze sobą ;)
W poniedziałek, czyli w święto, wszyscy byli bardzo zajęci. Ciocia gotowała, wujek sprzątał, rodzice też pomagali, a mi się trochę nudziło. Postanowiłam pomóc cioci w kuchni. Ciocia pakowała różne rzeczy indykowi do brzucha. Później wzięła wielką strzykawkę i robiła indykowi zastrzyki z winka. Ja mogłam pomóc wklepując przyprawy. Indyk był śliski i zimny, ale dałam sobie radę :)


Tego dnia była ładna pogoda i w oczekiwaniu na gości i indyka, poszłam z rodzicami na spacer. Ciocia dała nam bułkę, żebyśmy pokarmili nad jeziorem kaczuszki. Jak doszliśmy do jeziora to zobaczyłam, że nie ma kaczek i się trochę zasmuciłam. Wtedy mamusia wzięła bułkę i zaczęła rzucać kawałki do wody. Nagle zaczęły się zlatywać inne ptaszki, mewy. Było ich bardzo dużo i rzucały się szybko na jedzenie. Chyba musiały być głodne.


Pochodziliśmy jeszcze z rodzicami znajomymi ścieżkami, ale zaczął wiać wiatr, więc zawróciliśmy do domu. Po drodze spotkaliśmy jeszcze trzy pieski i motylka. Motylek chyba był chory, bo nie mógł latać. Tatuś przeniósł go na liściu pod krzaczek, żeby mu było cieplej.
Gdy wróciliśmy, poszłam na krótką drzemkę. Jak się obudziłam to okazało się, że już są wszyscy goście. Przyjechała ciocia Gabrysia z wujkiem Józkiem i pan Darek. Mamusia ubrała mnie ładnie i poszłam do gości. Zabrałam ze sobą oczywiście mojego kotka.


Obudziłam się w dobrym momencie, bo akurat był obiad. Przy stole siedzieli już wszyscy. Dołączyłam więc do gości i zaczęliśmy jeść. Na obiadek był rosołek, ziemniaczki, różne sałatki i oczywiście indyk. Do niego był specjalny sos z żurawiny. Na deser mamusia zrobiła ciasto dyniowe, a ciocia sernik. Wszyscy się najedli, a tego indyka to ciocia zapakowała mi nawet trochę do domu. Był bardzo pyszny.


środa, 10 października 2012

Niagara

Hurra!!! W sobotę udało nam się nareszcie pojechać nad Niagarę. Byliśmy nad ogromnym wodospadem i widzieliśmy wiele ciekawych rzeczy.
Rano rodzice mnie obudzili, a już o 8:00 przyjechali po nas ciocia i wujek. Ruszyliśmy w drogę i jechaliśmy jakieś trzy godziny. To bardzo długo. Na początku nie chciało mi się spać, ale jak już znudziłam się oglądaniem widoków, to zamknęłam sobie na chwilę oczka. Kiedy dojechaliśmy i znaleźliśmy miejsce na parkingu, tatuś wyciągnął mój wózek i poszliśmy zwiedzać.
Najpierw byliśmy zobaczyć wodospad od środka. Trzeba było ubrać specjalne peleryny, bo tam pryskała woda. Zjechaliśmy windą do podziemi i szliśmy specjalnymi korytarzami. W tych korytarzach były duże dziury i tam było widać wodospad z tyłu. Była to tak jakby ściana z wody. Trochę mnie pomoczyło, bo miałam za dużą pelerynę.


Jak wydostaliśmy się na powierzchnię, to okazało się, że wyszliśmy w sklepie. Oglądaliśmy sobie co tam było, aż nagle zobaczyłam, że coś leży pod moimi nogami. Patrzę, a to duży, puchaty łoś :) Od razu go zabrałam ze sobą i już nie wypuściłam. W tamtym sklepie były różne zwierzaki. Najbardziej spodobały mi się łosie, bobry i wilki.


Po skończonych zakupach, poszliśmy oglądać wodospad z przodu. Jak zawiał wiatr, to pryskała od niego woda :) Chciałam iść bliżej żeby mnie więcej popryskało, ale tatuś mi nie pozwolił. Wodospad był bardzo duży i głośny. Woda spadała szybko, a jak zaświeciło słoneczko, to robiła się nawet tęcza.


Mamusia wyciągnęła kanapkę, bo już byłam strasznie głodna, więc sobie zajadałam oglądając piękne widoki. Troszkę nawet dokarmiałam ptaszki. Przylatywał do mnie mały wróbelek, któremu bardzo smakowała moja kanapka.


Jak już sobie podjadłam, to poszliśmy na spacerek. Na szczęście świeciło słoneczko i było nawet ciepło.
Szliśmy taką ulicą, gdzie były różne kolorowe sklepy i wystawy. Ciocia z wujkiem kupili mi tam taką czapkę żabkę zimową :) i rękawiczki żabki. Po tak długim spacerze wszyscy zrobili się głodni, więc poszliśmy do pizzerii. Posililiśmy się, chociaż ja nie byłam aż tak bardzo głodna. Jak wyszliśmy na zewnątrz, to na placu stał pan dziwnie pomalowany i rzucał koralikami. Mi też rzucił, takie białe... a cioci zielone ;) ale ciocia mi swoje oddała.
Jak wracaliśmy do samochodu tą uliczką atrakcji, to mijaliśmy dom strachów. Bardzo chciałam tam iść, ale mamusia się bała, a poza tym trzeba było jechać dalej... no i zostałam przegłosowana.


Po powrocie do samochodu okazało się, że naszym następnym przystankiem jest miejsce, gdzie rosną ciekawe roślinki i lata dużo motylków. Wujek mówił, że to ogród botaniczny. W tym ogrodzie znajdowała się motylkarnia. Jak przybyliśmy na miejsce, to mamusia ubrała mnie w nową bluzę od cioci, w której wyglądam jak Eskimos, i w której było mi bardzo cieplutko.


Kiedy weszliśmy do motylkarni, to od razu przyleciały do nas kolorowe motylki. Były niebieskie, zielone, żółte, pomarańczowe, w paski, kropki i wielokolorowe. Było ich bardzo dużo. Latały sobie, siadały na kwiatuszkach,  owocach, a nawet na mnie ;) Mamusia pokazała mi, że mają specjalne talerzyki z jedzonkiem i jak są głodne to mogą przylecieć coś zjeść. Wołałam je wtedy i pokazywałam gdzie mają jedzonko. Była tam też taka duża skrzynia ze szkła, w której rodziły się malutkie motylki dzidziusie. Później wylatywały przez takie specjalne dziurki do innych motylków, które uczyły ich wszystkiego :) Bardzo mi się podobało w tej motylkarni.


Jak dotarliśmy do samochodu to już byłam tak bardzo zmęczona, że nie miałam siły nigdzie wysiadać. Rodzice jeszcze coś tam oglądali, ale ja zostawałam w samochodzie z wujkiem.
Wróciłam do domku wyspana (przespałam pół drogi) i zadowolona. Wycieczka była super!!!

czwartek, 4 października 2012

kolory jesieni, czyli wycieczka na Kaszuby

W ostatni weekend byliśmy na dalekiej wycieczce, na Kaszubach. Oczywiście są to Kaszuby w Kanadzie, a nie w Polsce... jednak z Polską mają wiele wspólnego. Szukaliśmy kolorów jesieni.
W sobotę rano przyjechał po nas wujek i musieliśmy się zapakować do samochodu, bo czekała nas długa droga. Zabraliśmy nawet mój wózek, żebym nie musiała cały czas chodzić. Edzia nie udało się spakować, więc był z tego powodu bardzo smutny. Dałam mu całuska i obiecałam, że niedługo wrócę, a on musi zostać pilnować mojego pokoju. Zabrałam jednak mojego kotka, chyba bym bez niego nie zasnęła.
Najpierw pojechaliśmy po ciocię i resztę rzeczy. Samochód był zapakowany po sam dach :) Następnie ruszyliśmy w daleką drogę. Jechaliśmy i jechaliśmy, aż udało mi się na chwilę zasnąć. Zatrzymaliśmy się na jedzenie w restauracji i dostałam osobne danie, kurczakowe dinozaury ;) Do frytek jakoś się nie przekonałam. Pani dała mi kredki i kolorowankę, bo tutaj w restauracjach tak dzieciom dają. Jak już wszyscy zjedli, to ruszyliśmy dalej. Następny przystanek był w takim duuużym parku, który nazywa się Algonquin Park. Ciocia z wujkiem wyszli po bilety przejazdowe, a jak wrócili to przynieśli mi nowych przyjaciół :) Dostałam skunksa, chipmunka (to taka malutka wiewiórka, która lubi orzeszki), oraz bobra. Oczywiście nie żywe te zwierzaki, tylko pluszowe. Bardzo mi się spodobały, więc jechały ze mną w foteliku. Zaprzyjaźniły się nawet z moim kotkiem. W tym parku było bardzo ładnie i kolorowo. Drzewa były zielone, żółte, pomarańczowe, a nawet czerwone. Mamusia otwierała okno i robiła zdjęcia w czasie jazdy. Zatrzymaliśmy się na dużym parkingu przy muzeum i poszliśmy oglądać, jakie zwierzątka tutaj mieszkają. W parku mieszkają wilki, łosie, liski, bobry, loony (to takie kaczki, które potrafią nurkować), różne ptaszki, żabki i rybki, a nawet niedźwiedzie. Chciałam wejść do niedźwiedzi, bo tam były malutkie misie, ale się nie dało.


Po zwiedzaniu ruszyliśmy w dalszą drogę. Następny przystanek zrobiliśmy obok jeziora i mogłam rozprostować nóżki i sobie pobiegać. Dostałam koszulkę ze zwierzątkami, które żyją w Algonquin Park. Jak już się zmęczyłam, to wsiedliśmy do samochodu i pojechaliśmy na miejsce. Znowu mi się troszkę przysnęło. Gdy się obudziłam, byliśmy już u celu naszej wycieczki.
Ciocia z wujkiem wynajęli taki domek letniskowy (tutaj mówią na to cottage), w którym były trzy sypialnie, duży pokój, kuchnia i łazienka. Z dużego pokoju był piękny widok na jezioro.


Ja z rodzicami miałam spać w jednej sypialni. Tatuś z wujkiem rozłożyli mi łóżeczko, które na szczęście zmieściło się obok dużego łóżka.
Jak już troszkę odpoczęliśmy i zjedliśmy co nieco, to znowu wsiedliśmy do samochodu i pojechaliśmy zwiedzać okolicę. Było trochę zimno i lekko padało, ale na szczęście dostałam od cioci i wujka nową czapkę. Wyglądałam w niej jak żabka, ale przynajmniej było mi ciepło w głowę ;)


Wieczorem wróciliśmy do domku, zmarznięci i zmęczeni. Wujek obwiózł nas po okolicy, wstąpiliśmy nawet do Wilna. Wilno to miejscowość w Kanadzie, gdzie przybyli pierwsi Polacy. Ciocia z wujkiem nam wszystko opowiedzieli, bo oni byli tutaj już wcześniej.


Po powrocie do domku rodzice chcieli mnie szybko uśpić, ale się nie dałam :) Siedziałam z dorosłymi, a wujek to nawet usnął przede mną ;) Później i ja padłam, a tatuś zaniósł mnie do łóżeczka.
Rano się zebraliśmy, zjedliśmy śniadanko i pojechaliśmy do kościółka. Była nawet Msza odprawiana w języku polskim. Jak już nie mogłam wysiedzieć na miejscu to ciocia dała mi kartkę, a mamusia kredki i sobie rysowałam.
Po Mszy znów pojechaliśmy zwiedzać. Byliśmy na pierwszym polskim cmentarzu, w Kaplicy pod sosnami, nad jeziorem, oraz przy pomniku i samolocie polskiego lotnika Żurakowskiego.
Później wróciliśmy do domku coś przegryźć i się spakować. Jak już zapakowaliśmy wszystko do samochodu, pojechaliśmy w ostatnie miejsce naszej wycieczki, do muzeum historycznego. Były tam różne ciekawe rzeczy. Próbowałam nawet ubijać śmietanę, tak jak to kiedyś robili tutaj ludzie. Siedziałam również w szkolnej ławce i sprawdzałam, jak czuły się dzieci w dawnej szkole.


Kiedy już wszystko pozwiedzaliśmy, mogliśmy wyruszyć w drogę powrotną. Zasnęłam bardzo szybko i obudziłam się dopiero w połowie drogi, jak zatrzymaliśmy się na obiadek. Tym razem nie otrzymałam swojej  porcji, chociaż tłumaczyłam pani kelnerce na co mam ochotę. Jednak mamusia powiedziała, że ja już jadłam obiad i teraz to mi da tylko banana... Przegryzłam tego banana mięskiem od mamusi i w sumie byłam już najedzona. Obok przy stoliku rozrabiał taki chłopczyk, a ja byłam grzeczna i w nagrodę dostałam od pani kelnerki małą piłeczkę. Druga połowa drogi bardzo mi się dłużyła, więc tatuś puścił mi bajki na takich samochodowych telewizorkach. Oglądnęłam Pinokia i bajki o wiewiórkach, i jakoś dojechaliśmy do domu.
Było już późno, więc poszłam się kąpać i zaraz musiałam iść spać. Edzio bardzo się ucieszył na mój widok :)
Wycieczka była super i bardzo się cieszę, że mogłam na nią pojechać. A takie kolory jesieni można oglądać w Kanadzie.







piątek, 28 września 2012

Babcia Ela

Babcia Ela miała wczoraj urodziny. Jest trochę młodsza od dziadzia Marka, ale mamusia powiedziała, że nie mówi się ile kobieta ma lat, więc nie powiem. Młodsza jest od dziadzia o dwa lata (tyle chyba mogę zdradzić) i jest jego żoną :)
Babcia Ela ma krótkie jasne włosy i jest wysoka, wyższa nawet od dziadzia. Na co dzień pracuje w uzdrowisku, gdzie podłącza pacjentów do prądu. Kopie ich różnymi prądami, a oni mają się uśmiechać i zdrowieć. Czasem nawet przynoszą jej czekoladki :)
Po pracy babcia zawsze robi zakupy i wraca do domku, żeby ugotować obiad. Później jest kawa z sąsiadami (ciocią Stasią i wujkiem Adamem) i ciasteczko. Babcia Ela umie piec bardzo dobre ciasteczka :)
Wieczorami, jak już babcia może sobie odpocząć, rozmawiamy z nią przez internet. Babcia Ela może z nami siedzieć bardzo długo i wcale jej się nie znudzi. Czasami nawet rozmawiamy do nocy.
Babcia Ela, w przeciwieństwie do dziadzia Marka, nie lubi nigdzie wyjeżdżać. Lubi siedzieć sobie w domku i odpoczywać na miejscu. Jednak jak uda się ją już gdzieś wyciągnąć, to później bardzo się cieszy i dobrze wspomina dalekie wycieczki. Myślę, że jak dziadzio zabierze mnie na Kretę, to babcia też z nami pojedzie.
Babcia Ela bardzo za nami tęskni. Chciałaby, żebyśmy szybko wrócili i żeby mogła się ze mną bawić. My też bardzo tęsknimy za babcią i już się nie możemy doczekać jej przylotu do nas ;) Jednak znając jej zamiłowanie do podróży, pewnie szybko nas nie odwiedzi. W takim razie my będziemy musieli odwiedzić ją.
Wczoraj babcia Ela miała urodziny. Z okazji urodzin chciałabym babci życzyć dużo szczęścia, miłych pacjentów i słodkich czekoladek, oraz więcej odwagi do podróżowania :)


sobota, 22 września 2012

nowy przyjaciel

Od kilku dni mam w domku nowego przyjaciela. Jest duży, kudłaty i mięciutki. Chcecie wiedzieć jak się u mnie znalazł?
W środę byliśmy z ciocią i wujkiem wyrabiać mój nowy dokument, z nowymi zdjęciami. Kiedy już wszystko było załatwione odwieźliśmy tatusia do pracy, a sami pojechaliśmy do dużego sklepu. Siedziałam sobie w wózku sklepowym, a woził mnie wujek. Mamusia z ciocią wybierały dla mnie nowe piżamki (bo ze starych już wyrosłam), a ja z wujkiem poszliśmy pooglądać inne rzeczy. Nagle go zobaczyłam... a on zobaczył mnie :) Wujek też go zauważył. Na półce sklepowej wylegiwał się duuuży piesek. Prosił żebym go zabrała do domku. Wujek chyba też zrozumiał jego błagania, bo szybko wpakował go do wózka. Bardzo się ucieszyłam. Poszliśmy do mamusi, a ona zrobiła duże oczy i powiedziała, że trzeba go oddać. Na szczęście wujek go uratował.
Teraz mam w domku psa. Śpi sobie obok kanapy w moim pokoju. Lubię się do niego przytulać i się na nim wylegiwać. Edzio jest trochę zazdrosny, ale mam nadzieję, że z czasem mu przejdzie. Niestety mój piesek nie ma jeszcze imienia. Bardzo bym chciała nadać mu jakieś imię, ale nic mi nie przychodzi do głowy. Mamusia nazwałaby go Stefan, a tatuś Pluto. Jednak decyzja należy do mnie. Może macie jakieś propozycje? Będę bardzo wdzięczna... i mój piesek też ;)


czwartek, 20 września 2012

pożegnanie lata

W niedzielę byłam z rodzicami na pikniku z okazji pożegnania lata. Organizowała go Polonia North, do której należy ciocia i wujek. Wszystko się udało, pogoda dopisała i było dużo gości.
W południe przyjechała po nas pani Ela, a właściwie to już ciocia ;) z moim nowym wujkiem. Zabrali nas i pojechaliśmy razem na imprezę. Kiedy dojechaliśmy na miejsce to zobaczyłam, że jest jeszcze niewiele osób. Były wolne ławki, więc zajęliśmy sobie jedną. Najpierw była Msza św., a ksiądz to nawet przyszedł osobiście mnie powitać :) Po Mszy był obiad. Jadłam z mamusią kiełbaskę z grilla i bułeczkę. Później tatuś przyniósł mi jeszcze sernika :) Był bardzo pyszny.
Na pikniku spotkaliśmy dużo znajomych. Widziałam dużo moich cioć i wujków. Każdy mówił, że urosłam :) Nie siedzieliśmy w jednym miejscu, tylko chodziliśmy sobie i rozmawialiśmy z innymi. Poszliśmy nawet na chwilę do cioci Eli. Próbowała dać mi arbuza do zjedzenia, ale jakoś nie bardzo mi zasmakował. Dzieci miały w pobliżu różne zabawy, ale powiedzieli, że ja jestem na nie za mała. Udało mi się jednak zabrać jedną piłkę i rzucałyśmy nią sobie z mamusią.


Na pikniku była również loteria fantowa. Niestety nic nie wygraliśmy.
Ciocia z wujkiem nie mieli za bardzo czasu, bo stali przy takich dużych stołach i podawali jedzenie. Wujek na chwilę odchodził i próbował ze wszystkimi posiedzieć i zamienić kilka słów. Miał super kapelusz, taki jak na safari :) Pożyczył mi nawet na chwilkę :)


Jak już zbliżał się wieczór, to zostało zapalone ognisko. Pan grał na akordeonie, a dzieci śpiewały. Ja nie znałam tych piosenek, więc sobie tylko tańcowałam. Mamusia obiecała, że nauczy mnie tej piosenki o Jagódkach, bo bardzo mi się spodobała.


Pod koniec imprezy byłam już bardzo zmęczona. Spałam tylko chwilkę w samochodzie, w drodze na piknik.  Jak dojechaliśmy do domku, to już nawet nie miałam siły się wykąpać i rodzice postanowili, że mi kąpiel darują. Zjadłam tylko kolację i poszłam spać.
Tym piknikiem pożegnaliśmy lato. Skończyły się gorące dni i na dworze jest teraz paskudnie i ciągle pada deszcz. Wujek mówi, że jeszcze wróci ciepło na kilka dni, bo tutaj jest takie "indiańskie lato" we wrześniu. A tatuś mówi, że nadchodzi zima... ;)

wtorek, 18 września 2012

portret

Wczoraj byłam u prawdziwego fotografa. Mamusia powiedziała, że kończy mi się ważny dokument i trzeba mi zrobić zdjęcie. Bardzo się ucieszyłam, bo ja lubię zdjęcia. Musiałam się ładnie ubrać i uczesać. Poszliśmy do takiego zakładu fotograficznego, gdzie było bardzo dużo zdjęć, ramek i obrazów. Byłam druga w kolejce. Przede mną była taka mała dziewczynka, która jeszcze nie umiała pozować. Pan musiał ją położyć i wtedy robił jej zdjęcie z góry. Stałam z boku i patrzyłam... no i mówiłam tej małej jak ma się ustawić. Jednak ona zwracała uwagę na mnie, a nie na pana fotografa. Mamusia mnie zabrała, bo podobno rozpraszałam dziewczynkę. Dorośli nic nie rozumieją.
Jak przyszła kolej na mnie, to musiałam usiąść na takim wysokim krześle i patrzeć na aparat. Oczywiście szeroko się uśmiechałam. Pan jednak powiedział, że do tego zdjęcia nie można się uśmiechać. Bardzo mnie to zdziwiło i zagniewało, bo przecież wiadomo, że z uśmiechami ładniejsze zdjęcia wychodzą. Zezłościłam się i już nie chciałam, żeby mi robił zdjęcie. Zeszłam z krzesła i powiedziałam, że wracam do domku. Wtedy pan fotograf powiedział moim rodzicom, że może powinni mi dać jakąś zabawkę. Poszliśmy więc do sklepu, bo nie zabrałam żadnej zabawki ze sobą. I takim oto sposobem do mojej kolekcji dołączyła pszczółka :)


Już nie byłam aż taka zła. Wróciliśmy do zakładu fotograficznego, ale nie chciałam sama siedzieć na krześle. Pan pozwolił mamusi wziąć mnie na kolanka i wtedy udało mu się zrobić takie zdjęcie jak chciał. Jednak mi podoba się bardziej to z uśmiechem. Wujek wczoraj zrobił z niego super portret, który można oprawić i powiesić na ścianie. A tak wyszłam na zdjęciach :)