środa, 10 października 2012

Niagara

Hurra!!! W sobotę udało nam się nareszcie pojechać nad Niagarę. Byliśmy nad ogromnym wodospadem i widzieliśmy wiele ciekawych rzeczy.
Rano rodzice mnie obudzili, a już o 8:00 przyjechali po nas ciocia i wujek. Ruszyliśmy w drogę i jechaliśmy jakieś trzy godziny. To bardzo długo. Na początku nie chciało mi się spać, ale jak już znudziłam się oglądaniem widoków, to zamknęłam sobie na chwilę oczka. Kiedy dojechaliśmy i znaleźliśmy miejsce na parkingu, tatuś wyciągnął mój wózek i poszliśmy zwiedzać.
Najpierw byliśmy zobaczyć wodospad od środka. Trzeba było ubrać specjalne peleryny, bo tam pryskała woda. Zjechaliśmy windą do podziemi i szliśmy specjalnymi korytarzami. W tych korytarzach były duże dziury i tam było widać wodospad z tyłu. Była to tak jakby ściana z wody. Trochę mnie pomoczyło, bo miałam za dużą pelerynę.


Jak wydostaliśmy się na powierzchnię, to okazało się, że wyszliśmy w sklepie. Oglądaliśmy sobie co tam było, aż nagle zobaczyłam, że coś leży pod moimi nogami. Patrzę, a to duży, puchaty łoś :) Od razu go zabrałam ze sobą i już nie wypuściłam. W tamtym sklepie były różne zwierzaki. Najbardziej spodobały mi się łosie, bobry i wilki.


Po skończonych zakupach, poszliśmy oglądać wodospad z przodu. Jak zawiał wiatr, to pryskała od niego woda :) Chciałam iść bliżej żeby mnie więcej popryskało, ale tatuś mi nie pozwolił. Wodospad był bardzo duży i głośny. Woda spadała szybko, a jak zaświeciło słoneczko, to robiła się nawet tęcza.


Mamusia wyciągnęła kanapkę, bo już byłam strasznie głodna, więc sobie zajadałam oglądając piękne widoki. Troszkę nawet dokarmiałam ptaszki. Przylatywał do mnie mały wróbelek, któremu bardzo smakowała moja kanapka.


Jak już sobie podjadłam, to poszliśmy na spacerek. Na szczęście świeciło słoneczko i było nawet ciepło.
Szliśmy taką ulicą, gdzie były różne kolorowe sklepy i wystawy. Ciocia z wujkiem kupili mi tam taką czapkę żabkę zimową :) i rękawiczki żabki. Po tak długim spacerze wszyscy zrobili się głodni, więc poszliśmy do pizzerii. Posililiśmy się, chociaż ja nie byłam aż tak bardzo głodna. Jak wyszliśmy na zewnątrz, to na placu stał pan dziwnie pomalowany i rzucał koralikami. Mi też rzucił, takie białe... a cioci zielone ;) ale ciocia mi swoje oddała.
Jak wracaliśmy do samochodu tą uliczką atrakcji, to mijaliśmy dom strachów. Bardzo chciałam tam iść, ale mamusia się bała, a poza tym trzeba było jechać dalej... no i zostałam przegłosowana.


Po powrocie do samochodu okazało się, że naszym następnym przystankiem jest miejsce, gdzie rosną ciekawe roślinki i lata dużo motylków. Wujek mówił, że to ogród botaniczny. W tym ogrodzie znajdowała się motylkarnia. Jak przybyliśmy na miejsce, to mamusia ubrała mnie w nową bluzę od cioci, w której wyglądam jak Eskimos, i w której było mi bardzo cieplutko.


Kiedy weszliśmy do motylkarni, to od razu przyleciały do nas kolorowe motylki. Były niebieskie, zielone, żółte, pomarańczowe, w paski, kropki i wielokolorowe. Było ich bardzo dużo. Latały sobie, siadały na kwiatuszkach,  owocach, a nawet na mnie ;) Mamusia pokazała mi, że mają specjalne talerzyki z jedzonkiem i jak są głodne to mogą przylecieć coś zjeść. Wołałam je wtedy i pokazywałam gdzie mają jedzonko. Była tam też taka duża skrzynia ze szkła, w której rodziły się malutkie motylki dzidziusie. Później wylatywały przez takie specjalne dziurki do innych motylków, które uczyły ich wszystkiego :) Bardzo mi się podobało w tej motylkarni.


Jak dotarliśmy do samochodu to już byłam tak bardzo zmęczona, że nie miałam siły nigdzie wysiadać. Rodzice jeszcze coś tam oglądali, ale ja zostawałam w samochodzie z wujkiem.
Wróciłam do domku wyspana (przespałam pół drogi) i zadowolona. Wycieczka była super!!!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz