niedziela, 21 lipca 2013

wycieczka do Lichenia

Wczoraj byliśmy na wycieczce w Licheniu. Licheń to taka miejscowość gdzie jest bardzo duży kościół, który się nazywa sanktuarium. W tym kościele jest cudowny obraz, do którego modlą się ludzie. Naokoło kościoła są kramy z różnymi pamiątkami i zabawkami.
Na początku jak przyjechaliśmy, to myślałam, że właśnie na te kramy pójdziemy, ale rodzice ominęli je szerokim łukiem. Nie wiem dlaczego akurat wtedy poszliśmy drugą stroną ulicy. Zapomnieliśmy mojego wózka i wszędzie musiałam chodzić na nogach. Po przybyciu na miejsce okazało się, że tam trzeba bardzo dużo chodzić, bo kościół jest ogromny, ale jakoś dałam radę ;) Najpierw zwiedzaliśmy różne kaplice, dzwonnice i oglądaliśmy rzeźby i figury świętych. Po przebyciu dość długiej drogi zobaczyliśmy ten wielki kościół, to znaczy sanktuarium... Usiedliśmy sobie na ławce i patrzyliśmy jaki jest duży i błyszczący...


Jak już sobie trochę odpoczęliśmy, to poszliśmy do środka. W środku kościoła były ławki i szerokie przejścia. Pooglądaliśmy ołtarze, ale cudowny obraz był zasłonięty. Poszliśmy więc za ołtarz żeby chociaż od tyłu go zobaczyć. Niestety niewiele widziałam... Na szczęście zaraz zaczynała się Msza i obraz się odsłonił. Był bardzo piękny i cały się świecił.


Rodzice chcieli zostać na całej Mszy, ale ja zgłodniałam i musieliśmy wyjść żebym mogła coś zjeść. Usiedliśmy sobie pod pomnikiem na ławce i zajadałam. Jak już byłam najedzona, chciałam wyjechać windą na wieżę, ale mamusia się bała i zostaliśmy na dole.


Pochodziliśmy jeszcze po ogrodach, kaplicach, kupiliśmy pamiątki i nagle zrobiło się bardzo późno. Wróciliśmy do samochodu (znowu omijając kramy drugą stroną ulicy) i pojechaliśmy do domku. Po drodze śpiewaliśmy piosenki, bo tatuś się bał, że zasnę. Gdy wróciliśmy, miałam jeszcze siły żeby pozjeżdżać kilka razy na zjeżdżalni pod blokiem.
Uważam, że wycieczka się udała. Było ciekawe miejsce, ładna pogoda, jedzenie, nawet łazienki znaleźliśmy... szkoda tylko tych kramów ;)

sobota, 13 lipca 2013

pieczemy ciasto

Dzisiaj było bardzo deszczowo i nie dało się wyjść na plac zabaw. Troszkę nam się z mamusią nudziło, więc postanowiłyśmy upiec ciasto. Myślałam, że pieczenie ciasta to coś trudnego, ale okazało się, że bardzo się myliłam :)
Do upieczenia ciasta potrzebny jest przepis (żeby wiedzieć jakie ciasto chce się upiec) i wszystkie wymienione w nim produkty. Wybrałam do upieczenia babkę cytrynową, bo bardzo ją lubię.

Najpierw pomagałam mamusi przygotować wszystkie składniki i poukładać na stole.


Następnie mamusia wkładała składniki do miksera, bo ja się trochę bałam, że mi wkręci palce ;) Mikser kręcił i kręcił.


Jak już się wszystko ukręciło, to surowe ciasto trzeba było włożyć do foremki.


Co prawda mamusia nie pozwoliła mi tym razem wylizać miski, ale i tak spróbowałam jak smakuje ciasto na surowo. Nie było zbyt dobre.
Teraz trzeba było włożyć ciasto do piekarnika, żeby się upiekło. Pieczenie trwało najdłużej... no i to czekanie, aż całkiem wystygnie ;) Gdy wystygło, można je było wreszcie wyciągnąć na talerz.


Mamusia posypała ciasto cukrem pudrem i pokroiła na kawałki. Pozostało już tylko spróbować.


Ciasto wyszło nam pyszne. Zajadałyśmy się nim z mamusią w oczekiwaniu, aż tatuś wróci z pracy. Dla niego też trochę zostawiłyśmy ;) Muszę przyznać, że pieczenie ciasta jest bardzo łatwe i na pewno będę robić to częściej.

środa, 10 lipca 2013

urodziny Kornela

W sobotę i niedzielę byliśmy na urodzinach u mojego kuzyna Kornela. Ma już teraz dwa latka, tak jak ja :) Okazało się, że nie musimy jechać aż do Oświęcimia żeby go odwiedzić. Kornel z rodzicami i braćmi był na wakacjach. Pojechaliśmy więc do nich, do takiego domku, w którym mieszkali. Był to domek na wsi, a całkiem blisko można było zobaczyć krówki. Mogłam je nawet trochę pokarmić liśćmi winogrona :)


Wszyscy bardzo się ucieszyli, że udało nam się przyjechać. Kornel był trochę chory, ale prezent mu się bardzo spodobał. Oprócz nas byli jeszcze inni goście. Przyszły nawet dzieci z sąsiedztwa. Bawiliśmy się w piaskownicy i przy basenie. Wujek Tomek porobił różne huśtawki, na których się huśtaliśmy.


Gdy się już trochę zmęczyłam, mogłam sobie odpocząć na hamaku. 


Wieczorem wszystkie dzieci poszły spać (ja najpóźniej), a dorośli siedzieli i siedzieli, i siedzieli... jeszcze prawie do rana. 
Na drugi dzień było już spokojniej. Dorośli odpoczywali, a ja bawiłam się z moimi kuzynami. Puszczaliśmy sobie bańki (dopóki Tymek nie dolał herbaty do płynu mydlanego) i było bardzo wesoło.


Wróciliśmy do domku wieczorem, zadowoleni z udanej wyprawy :)

środa, 3 lipca 2013

pożegnania // powitania

Już od dwóch dni mieszkam w nowym domku. Mam swój pokój z zabawkami i śpię w nim sama, bez rodziców. Rodzice też mają swój pokój :) Jest jeszcze trzeci, w którym ogląda się bajki i w którym będą spali goście, którzy nas odwiedzą. Na dworze jest plac zabaw z huśtawkami, zjeżdżalnią i piaskownicą. Dzisiaj byłam nawet z tatusiem go wypróbować. Zapomniałam tylko zabawek do piasku z Iwonicza, ale może rodzice kupią mi tutaj nowe, żebym nie musiała wozić. Miasto, w którym teraz mieszkam nazywa się Włocławek. To bardzo trudna nazwa, jeszcze nie potrafię jej wymówić.
Zanim tutaj przyjechaliśmy, mieliśmy w Iwoniczu super imprezę pożegnalną. Przyszedł nawet Maciuś z rodzicami, żeby się ze mną pożegnać. Na początku imprezy siedzieliśmy w domku, a później poszliśmy na dwór palić grilla i piec kiełbaski. Znalazłam nawet resztki mojej kałuży, ale jakoś zawsze gdy chciałam do niej wejść, znalazł się ktoś, kto mnie złapał :( Gdy kiełbaski się upiekły, to mamusia pokroiła mi moją porcję na talerzyk od dziadzia i mogliśmy jeść.


Po jedzeniu mogłam się wreszcie pobawić z ciocią Karoliną w skoki (bo ciocia też przyjechała żeby nas pożegnać), z wujkiem Krzyśkiem w berka i z Maciusiem w chowanego. Szukałam go długo, aż znalazłam na huśtawce. Trochę był już zmęczony i chciało mu się spać, więc usiadłam sobie obok niego i razem się huśtaliśmy.


Później Maciuś musiał jechać do swojego domku, ja musiałam iść spać, a dorośli dalej się bawili. Najlepsza zabawa zawsze mnie omija...
Następnego dnia była niedziela i poszłam z rodzicami do kościółka. W pewnym momencie podszedł do nas ksiądz z koszykiem pełnym pieniążków. Próbowałam sobie zabrać jakiś pieniążek, ale mamusia mi nie pozwoliła. Szkoda, byłoby na loda ;)
W poniedziałek, gdy miała już być noc, zapakowaliśmy cały samochód rzeczy, pożegnaliśmy się, i ruszyliśmy w daleką drogę. Jechaliśmy chyba pół nocy, ale ja na szczęście dużo spałam. Gdy się obudziłam, dojeżdżaliśmy na miejsce. Byłam bardzo podekscytowana. Przyszliśmy do mieszkania i zaraz zobaczyłam Edzia, Zygmusia, moje łóżeczko i wszystkie moje zabawki, które ostatnio poznikały z Iwonicza. Tatuś przyniósł moją pościel i myślał, że pójdę spać, ale mi się wcale nie chciało ;) Chciałam się bawić moimi odzyskanymi zabawkami :) Niestety musiałam poczekać do rana, bo mamusia zarządziła ciszę nocną i nie dała się przebłagać...
Rano, gdy wstałam, mogłam się bawić do woli. Mój pokój wstępnie wyglądał tak.


Na razie tatuś jest z nami w domku, bo się nic w sklepach nie psuje i nie musi jeździć naprawiać. Bawimy się razem, chodzimy na zakupy i jest fajnie. Brakuje mi tylko tutaj babci, dziadzia i wujka Krzyśka. Rozmawiam za to z nimi codziennie na skypie i mam nadzieje, że niedługo pojedziemy ich odwiedzić, albo oni przyjadą do nas.