wtorek, 30 października 2012

huragan

Wczoraj do Ameryki przyszedł huragan. Huragan robi duży wiatr i deszcz. U nas był bardzo mocny wiatr. Mamusia mówi, że w Stanach, czyli tam gdzie mieszka Wiktorek, to było bardzo źle. Wszystko zaczęło się wieczorem. Wujek zadzwonił do mamusi i powiedział, że trzeba pochować wszystko z tarasu. Mamusia wszystko pochowała, a krzesła przywiązała, żeby ich nie porwało. Wieczorem byłyśmy same, bo tatuś był w pracy. Ciągle mrugało światło, a mamusia nawet się trochę bała. Ja pocieszałam mamusię, że to tak jakby w Iwoniczu, bo tam też często wieje wiatr. Szybko zasnęłam, bo ten wiatr to mnie uśpił :) Rano okazało się, że to najgorsze nas ominęło i nadal mamy światło i wodę. Trochę byłam rozczarowana, bo fajnie byłoby przez jeden dzień bez światła ;) Mamusia jak zobaczyła moją poranną fryzurę, to stwierdziła, że największy huragan to chyba przeszedł przez moje łóżeczko :)


czwartek, 25 października 2012

dary jesieni

Dary jesieni to wszystko to, co w czasie jesieni możemy znaleźć :)
Byłam dzisiaj z mamusią szukać właśnie takich darów. Szukałyśmy kasztanów, żołędzi, grzybków, a nawet orzeszków. Niestety znalazłyśmy tylko liście. Byłyśmy w parku, a tam rośnie dużo drzewek. Lecą z nich kolorowe liście, z których można zrobić różyczki i zwierzątka.


Na początku nie wiedziałam co się z tymi liśćmi robi. Mamusia pokazała mi, że można po nich biegać i wtedy szeleszczą, i rozpryskują się na wszystkie strony. Można zrobić taką górę z liści i się na nie rzucać ;) Wtedy jest fajna zabawa. Zakopałam nawet w liściach mojego skunksa Henia ;) Jednak nie za bardzo mu się to spodobało.


Dzisiaj w parku było super. Mam nadzieję, że jeszcze będą takie fajne dni tej jesieni... no i, że następnym razem uda nam się znaleźć więcej darów :)




środa, 24 października 2012

jesienne dni

Ostatnio nie mam czasu pisać, bo jestem bardzo zajęta. Mamusia mówi, że trzeba się cieszyć ładną pogodą i spędzać dużo czasu na świeżym powietrzu. Chodzimy więc na spacerki, do parku i na place zabaw. Dzisiaj pada deszcz, więc siedzimy w domku i się bawimy.
Domy naokoło są bardzo różnie przystrojone. Przed domkami siedzą kościotrupy, a na drzewach wiszą  duchy. Są też dynie i różne czarownice. To wszystko dlatego, że zbliża się Halloween. Mamusia kupiła  dużo cukierków, bo mogą przyjść do nas poprzebierane dzieci. Mam nadzieję, że mamusia też ze mną pójdzie do różnych domków po cukierki ;)


Niedawno znowu byłam u pani doktor. Musiałam mieć następne szczepienie. Nie chciałam się dać zbadać bo wiedziałam, że jak pani stwierdzi że jestem zdrowa, to na pewno mnie zaszczepi. Niestety jej się udało i musiałam jakoś wytrzymać. Za to szczepienie tatuś kupił mi następnego zwierzaka z dużymi oczami. Jest to różowy pudel, żona dla mojego dalmatyńczyka ;)
Nie wiem czy już pisałam, ale mój duży piesek nareszcie dostał imię. Wymyślił je Maciek, mój kuzyn. Piesek nazywa się Zygmuś :)
Natomiast imię dla mojego łosia z Niagary, wymyślił wujek Piotruś. Łoś dostał na imię Hubert :)


niedziela, 21 października 2012

Wyniki konkursu halloweenowego

Z wybraniem wygranych miałam duży problem. Wszystkie odpowiedzi bardzo mi się podobały. Najbardziej oryginalny był chyba dziadzio Marek. Myślę, że to jemu należy się pierwsza nagroda. Nikt by nie wymyślił czegoś tak wyjątkowego. Druga nagroda poleci do Marty mamy Nikusia. Jej propozycja stroju wiąże się bardzo z Halloween. Byliśmy nawet w sklepie ze strojami i był tam strój dyni :) ale rodzice nie chcieli mi kupić.
Mam w domku super strój biedronki, który dostałam od cioci i wujka i wiadomo, że się w niego przebiorę. Babcia Ela więc napisała prawdę, ale wiedziała to od początku ;) Jak rodzice mi zrobią zdjęcie w biedronkowym stroju, to na pewno jej wyślę.
Wujek Krzyś wymyślił ciastko... no ale ja przecież jestem dziewczynką, a w stroju ciastka to bym chyba była trochę gruba.
Ciocia Ania i wujek Tomek też mieli fajny pomysł. Ja za bardzo nie pamiętam Halloween z tamtego roku, a mamusia mi nie chciała wyjaśnić o co chodzi z tym Meksykiem. Nie zrozumiałam trochę ich odpowiedzi, ale i tak bardzo mi się spodobała. Mamusia powiedziała mi tylko, że to raczej Maciuś powinien się przebrać za Cesarza Meksyku ;)
W związku z tym, że było tak mało uczestników, postanowiłam nagrodzić wszystkich. Do tych, którzy nie wygrali nagród głównych, polecą moje rysunki :) Adresy potrzebne do wysłania nagród proszę przesłać na adres mailowy a_g_a_7@interia.pl

Gratulujemy wygranym!!!


sobota, 13 października 2012

Konkurs Halloweenowy!!!

UWAGA UWAGA!!!!!

Ogłaszam drugi konkurs na moim blogu. Będzie to konkurs halloweenowy :)
Do rozdania mam dwie nagrody - magnesy i naklejki halloweenowe, do których dołączę oczywiście moje rysunki.

Aby wziąć udział w konkursie należy odpowiedzieć na pytanie, a odpowiedź wpisać w komentarzach, lub wysłać na maila a_g_a_7@interia.pl

Pytanie konkursowe:
W jaki strój powinnam się przebrać na Halloween i dlaczego?

Najciekawsze odpowiedzi zostaną nagrodzone :) Konkurs trwa do 21 października.

Powodzenia ;)


piątek, 12 października 2012

Święto Dziękczynienia

W poniedziałek w Kanadzie obchodzone było Święto Dziękczynienia. Tatuś wytłumaczył mi, że jest to święto związane z Indianami. Dawno temu Indianie pomogli pewnym głodnym ludziom podrzucając im indyki. Na pamiątkę tego wydarzenia istnieje tutaj właśnie to święto. Je się wtedy pieczonego indyka, wszyscy mają wolne i świętują.
U cioci i wujka byliśmy aż dwa dni. Przyjechali po nas w niedzielę i po wizycie w kościółku pojechaliśmy na zakupy. Rodzice musieli kupić mi jakieś nowe ciuchy, bo już trochę urosłam i niektóre zrobiły się za małe. Kupili mi również nowe buty, takie na zimę, no i pantofelki. Pani w sklepie zmierzyła mi nóżkę i okazało się, że znów urosła o jeden numer.
Tak się zmęczyłam tymi zakupami, że zasnęłam w samochodzie. Bardzo dobrze mi się spało. Jak otworzyłam oczy, to byłam w samochodzie tylko z mamusią, a wszyscy czekali na nas już w domku. Kiedy się rozebrałyśmy, to ciocia z wujkiem dali mi prezent - cały worek ciuchów. Najbardziej to chyba cieszyła się mamusia, chociaż przecież to były ciuchy dla mnie :) Zrobiłyśmy wtedy wielki pokaz mody i przymierzałam, czy są na mnie dobre.


Jakoś tak pod wieczór zorientowałam się, że gdzieś zniknął mój kotek. Mamusia powiedziała, że poszedł się wykąpać. Bardzo długo ta kąpiel trwała. Ciekawe dlaczego nie mógł się wykąpać ze mną, w wannie. I wreszcie, jak tak sobie chodziłam po kuchni, to go zobaczyłam. Kręcił się na karuzeli w suszarce do ubrań!!! To dlatego go nie było aż tak długo. Ja za nim tęskniłam, a on się bawił w najlepsze! Jak do mnie wrócił, to pięknie pachniał i był taki puchaty jak nigdy :) Wybaczyłam mu karuzelę pod warunkiem, że następnym razem zabierze mnie ze sobą ;)
W poniedziałek, czyli w święto, wszyscy byli bardzo zajęci. Ciocia gotowała, wujek sprzątał, rodzice też pomagali, a mi się trochę nudziło. Postanowiłam pomóc cioci w kuchni. Ciocia pakowała różne rzeczy indykowi do brzucha. Później wzięła wielką strzykawkę i robiła indykowi zastrzyki z winka. Ja mogłam pomóc wklepując przyprawy. Indyk był śliski i zimny, ale dałam sobie radę :)


Tego dnia była ładna pogoda i w oczekiwaniu na gości i indyka, poszłam z rodzicami na spacer. Ciocia dała nam bułkę, żebyśmy pokarmili nad jeziorem kaczuszki. Jak doszliśmy do jeziora to zobaczyłam, że nie ma kaczek i się trochę zasmuciłam. Wtedy mamusia wzięła bułkę i zaczęła rzucać kawałki do wody. Nagle zaczęły się zlatywać inne ptaszki, mewy. Było ich bardzo dużo i rzucały się szybko na jedzenie. Chyba musiały być głodne.


Pochodziliśmy jeszcze z rodzicami znajomymi ścieżkami, ale zaczął wiać wiatr, więc zawróciliśmy do domu. Po drodze spotkaliśmy jeszcze trzy pieski i motylka. Motylek chyba był chory, bo nie mógł latać. Tatuś przeniósł go na liściu pod krzaczek, żeby mu było cieplej.
Gdy wróciliśmy, poszłam na krótką drzemkę. Jak się obudziłam to okazało się, że już są wszyscy goście. Przyjechała ciocia Gabrysia z wujkiem Józkiem i pan Darek. Mamusia ubrała mnie ładnie i poszłam do gości. Zabrałam ze sobą oczywiście mojego kotka.


Obudziłam się w dobrym momencie, bo akurat był obiad. Przy stole siedzieli już wszyscy. Dołączyłam więc do gości i zaczęliśmy jeść. Na obiadek był rosołek, ziemniaczki, różne sałatki i oczywiście indyk. Do niego był specjalny sos z żurawiny. Na deser mamusia zrobiła ciasto dyniowe, a ciocia sernik. Wszyscy się najedli, a tego indyka to ciocia zapakowała mi nawet trochę do domu. Był bardzo pyszny.


środa, 10 października 2012

Niagara

Hurra!!! W sobotę udało nam się nareszcie pojechać nad Niagarę. Byliśmy nad ogromnym wodospadem i widzieliśmy wiele ciekawych rzeczy.
Rano rodzice mnie obudzili, a już o 8:00 przyjechali po nas ciocia i wujek. Ruszyliśmy w drogę i jechaliśmy jakieś trzy godziny. To bardzo długo. Na początku nie chciało mi się spać, ale jak już znudziłam się oglądaniem widoków, to zamknęłam sobie na chwilę oczka. Kiedy dojechaliśmy i znaleźliśmy miejsce na parkingu, tatuś wyciągnął mój wózek i poszliśmy zwiedzać.
Najpierw byliśmy zobaczyć wodospad od środka. Trzeba było ubrać specjalne peleryny, bo tam pryskała woda. Zjechaliśmy windą do podziemi i szliśmy specjalnymi korytarzami. W tych korytarzach były duże dziury i tam było widać wodospad z tyłu. Była to tak jakby ściana z wody. Trochę mnie pomoczyło, bo miałam za dużą pelerynę.


Jak wydostaliśmy się na powierzchnię, to okazało się, że wyszliśmy w sklepie. Oglądaliśmy sobie co tam było, aż nagle zobaczyłam, że coś leży pod moimi nogami. Patrzę, a to duży, puchaty łoś :) Od razu go zabrałam ze sobą i już nie wypuściłam. W tamtym sklepie były różne zwierzaki. Najbardziej spodobały mi się łosie, bobry i wilki.


Po skończonych zakupach, poszliśmy oglądać wodospad z przodu. Jak zawiał wiatr, to pryskała od niego woda :) Chciałam iść bliżej żeby mnie więcej popryskało, ale tatuś mi nie pozwolił. Wodospad był bardzo duży i głośny. Woda spadała szybko, a jak zaświeciło słoneczko, to robiła się nawet tęcza.


Mamusia wyciągnęła kanapkę, bo już byłam strasznie głodna, więc sobie zajadałam oglądając piękne widoki. Troszkę nawet dokarmiałam ptaszki. Przylatywał do mnie mały wróbelek, któremu bardzo smakowała moja kanapka.


Jak już sobie podjadłam, to poszliśmy na spacerek. Na szczęście świeciło słoneczko i było nawet ciepło.
Szliśmy taką ulicą, gdzie były różne kolorowe sklepy i wystawy. Ciocia z wujkiem kupili mi tam taką czapkę żabkę zimową :) i rękawiczki żabki. Po tak długim spacerze wszyscy zrobili się głodni, więc poszliśmy do pizzerii. Posililiśmy się, chociaż ja nie byłam aż tak bardzo głodna. Jak wyszliśmy na zewnątrz, to na placu stał pan dziwnie pomalowany i rzucał koralikami. Mi też rzucił, takie białe... a cioci zielone ;) ale ciocia mi swoje oddała.
Jak wracaliśmy do samochodu tą uliczką atrakcji, to mijaliśmy dom strachów. Bardzo chciałam tam iść, ale mamusia się bała, a poza tym trzeba było jechać dalej... no i zostałam przegłosowana.


Po powrocie do samochodu okazało się, że naszym następnym przystankiem jest miejsce, gdzie rosną ciekawe roślinki i lata dużo motylków. Wujek mówił, że to ogród botaniczny. W tym ogrodzie znajdowała się motylkarnia. Jak przybyliśmy na miejsce, to mamusia ubrała mnie w nową bluzę od cioci, w której wyglądam jak Eskimos, i w której było mi bardzo cieplutko.


Kiedy weszliśmy do motylkarni, to od razu przyleciały do nas kolorowe motylki. Były niebieskie, zielone, żółte, pomarańczowe, w paski, kropki i wielokolorowe. Było ich bardzo dużo. Latały sobie, siadały na kwiatuszkach,  owocach, a nawet na mnie ;) Mamusia pokazała mi, że mają specjalne talerzyki z jedzonkiem i jak są głodne to mogą przylecieć coś zjeść. Wołałam je wtedy i pokazywałam gdzie mają jedzonko. Była tam też taka duża skrzynia ze szkła, w której rodziły się malutkie motylki dzidziusie. Później wylatywały przez takie specjalne dziurki do innych motylków, które uczyły ich wszystkiego :) Bardzo mi się podobało w tej motylkarni.


Jak dotarliśmy do samochodu to już byłam tak bardzo zmęczona, że nie miałam siły nigdzie wysiadać. Rodzice jeszcze coś tam oglądali, ale ja zostawałam w samochodzie z wujkiem.
Wróciłam do domku wyspana (przespałam pół drogi) i zadowolona. Wycieczka była super!!!

czwartek, 4 października 2012

kolory jesieni, czyli wycieczka na Kaszuby

W ostatni weekend byliśmy na dalekiej wycieczce, na Kaszubach. Oczywiście są to Kaszuby w Kanadzie, a nie w Polsce... jednak z Polską mają wiele wspólnego. Szukaliśmy kolorów jesieni.
W sobotę rano przyjechał po nas wujek i musieliśmy się zapakować do samochodu, bo czekała nas długa droga. Zabraliśmy nawet mój wózek, żebym nie musiała cały czas chodzić. Edzia nie udało się spakować, więc był z tego powodu bardzo smutny. Dałam mu całuska i obiecałam, że niedługo wrócę, a on musi zostać pilnować mojego pokoju. Zabrałam jednak mojego kotka, chyba bym bez niego nie zasnęła.
Najpierw pojechaliśmy po ciocię i resztę rzeczy. Samochód był zapakowany po sam dach :) Następnie ruszyliśmy w daleką drogę. Jechaliśmy i jechaliśmy, aż udało mi się na chwilę zasnąć. Zatrzymaliśmy się na jedzenie w restauracji i dostałam osobne danie, kurczakowe dinozaury ;) Do frytek jakoś się nie przekonałam. Pani dała mi kredki i kolorowankę, bo tutaj w restauracjach tak dzieciom dają. Jak już wszyscy zjedli, to ruszyliśmy dalej. Następny przystanek był w takim duuużym parku, który nazywa się Algonquin Park. Ciocia z wujkiem wyszli po bilety przejazdowe, a jak wrócili to przynieśli mi nowych przyjaciół :) Dostałam skunksa, chipmunka (to taka malutka wiewiórka, która lubi orzeszki), oraz bobra. Oczywiście nie żywe te zwierzaki, tylko pluszowe. Bardzo mi się spodobały, więc jechały ze mną w foteliku. Zaprzyjaźniły się nawet z moim kotkiem. W tym parku było bardzo ładnie i kolorowo. Drzewa były zielone, żółte, pomarańczowe, a nawet czerwone. Mamusia otwierała okno i robiła zdjęcia w czasie jazdy. Zatrzymaliśmy się na dużym parkingu przy muzeum i poszliśmy oglądać, jakie zwierzątka tutaj mieszkają. W parku mieszkają wilki, łosie, liski, bobry, loony (to takie kaczki, które potrafią nurkować), różne ptaszki, żabki i rybki, a nawet niedźwiedzie. Chciałam wejść do niedźwiedzi, bo tam były malutkie misie, ale się nie dało.


Po zwiedzaniu ruszyliśmy w dalszą drogę. Następny przystanek zrobiliśmy obok jeziora i mogłam rozprostować nóżki i sobie pobiegać. Dostałam koszulkę ze zwierzątkami, które żyją w Algonquin Park. Jak już się zmęczyłam, to wsiedliśmy do samochodu i pojechaliśmy na miejsce. Znowu mi się troszkę przysnęło. Gdy się obudziłam, byliśmy już u celu naszej wycieczki.
Ciocia z wujkiem wynajęli taki domek letniskowy (tutaj mówią na to cottage), w którym były trzy sypialnie, duży pokój, kuchnia i łazienka. Z dużego pokoju był piękny widok na jezioro.


Ja z rodzicami miałam spać w jednej sypialni. Tatuś z wujkiem rozłożyli mi łóżeczko, które na szczęście zmieściło się obok dużego łóżka.
Jak już troszkę odpoczęliśmy i zjedliśmy co nieco, to znowu wsiedliśmy do samochodu i pojechaliśmy zwiedzać okolicę. Było trochę zimno i lekko padało, ale na szczęście dostałam od cioci i wujka nową czapkę. Wyglądałam w niej jak żabka, ale przynajmniej było mi ciepło w głowę ;)


Wieczorem wróciliśmy do domku, zmarznięci i zmęczeni. Wujek obwiózł nas po okolicy, wstąpiliśmy nawet do Wilna. Wilno to miejscowość w Kanadzie, gdzie przybyli pierwsi Polacy. Ciocia z wujkiem nam wszystko opowiedzieli, bo oni byli tutaj już wcześniej.


Po powrocie do domku rodzice chcieli mnie szybko uśpić, ale się nie dałam :) Siedziałam z dorosłymi, a wujek to nawet usnął przede mną ;) Później i ja padłam, a tatuś zaniósł mnie do łóżeczka.
Rano się zebraliśmy, zjedliśmy śniadanko i pojechaliśmy do kościółka. Była nawet Msza odprawiana w języku polskim. Jak już nie mogłam wysiedzieć na miejscu to ciocia dała mi kartkę, a mamusia kredki i sobie rysowałam.
Po Mszy znów pojechaliśmy zwiedzać. Byliśmy na pierwszym polskim cmentarzu, w Kaplicy pod sosnami, nad jeziorem, oraz przy pomniku i samolocie polskiego lotnika Żurakowskiego.
Później wróciliśmy do domku coś przegryźć i się spakować. Jak już zapakowaliśmy wszystko do samochodu, pojechaliśmy w ostatnie miejsce naszej wycieczki, do muzeum historycznego. Były tam różne ciekawe rzeczy. Próbowałam nawet ubijać śmietanę, tak jak to kiedyś robili tutaj ludzie. Siedziałam również w szkolnej ławce i sprawdzałam, jak czuły się dzieci w dawnej szkole.


Kiedy już wszystko pozwiedzaliśmy, mogliśmy wyruszyć w drogę powrotną. Zasnęłam bardzo szybko i obudziłam się dopiero w połowie drogi, jak zatrzymaliśmy się na obiadek. Tym razem nie otrzymałam swojej  porcji, chociaż tłumaczyłam pani kelnerce na co mam ochotę. Jednak mamusia powiedziała, że ja już jadłam obiad i teraz to mi da tylko banana... Przegryzłam tego banana mięskiem od mamusi i w sumie byłam już najedzona. Obok przy stoliku rozrabiał taki chłopczyk, a ja byłam grzeczna i w nagrodę dostałam od pani kelnerki małą piłeczkę. Druga połowa drogi bardzo mi się dłużyła, więc tatuś puścił mi bajki na takich samochodowych telewizorkach. Oglądnęłam Pinokia i bajki o wiewiórkach, i jakoś dojechaliśmy do domu.
Było już późno, więc poszłam się kąpać i zaraz musiałam iść spać. Edzio bardzo się ucieszył na mój widok :)
Wycieczka była super i bardzo się cieszę, że mogłam na nią pojechać. A takie kolory jesieni można oglądać w Kanadzie.